Dla Zbigniewa Mirgi był to już kolejny w karierze sezon w Futsal Ekstraklasie. Zdaniem zawodnika był on udany, zarówno dla niego, jak i drużyny.
- Jako beniaminek, mieliśmy na początku obawy, jak będziemy wyglądać na tle innych drużyn, czy to wszystko zaskoczy po okresie przygotowawczym. Pierwsza runda wyglądała dobrze i gdyby tak samo było w drugiej części sezonu, to byliśmy w czubie tabeli. Generalnie jednak myślę, że dla Nbitu był to udany sezon. Dla mnie natomiast był to bardzo dobry piłkarski rok. Czułem się mocny, nie miałem żadnych problemów zdrowotnych. Opuściłem tylko jeden mecz, ale to dlatego, że zmieniałem stan cywilny – podsumowuje Mirga.
Prawdziwą piętą achillesową była gra w Nbitu w obronie. Gliwiczanie stracili aż 74 gole. Gorsze wyniki pod tym względem osiągnęli tylko spadkowicze.
- I to jest coś dziwnego, bo personalnie mieliśmy bardziej defensywny niż ofensywny zespół, a mimo to straciliśmy tych bramek bardzo dużo. – przyznaje „Zibi”. - Miewaliśmy takie niezrozumiałe i niewytłumaczalne momenty rozkojarzenia, nawet w meczach, gdy nam szło. Z Pogonią czy Chojnicami od początku kontrolowaliśmy grę, prowadziliśmy wysoko, a potem traciliśmy po kilka głupich bramek. To było niepotrzebne. Druga sprawa, to po meczach, gdy graliśmy na bardzo wysokim poziomie, pewnie wygrywając, przychodziły wysokie porażki – dodaje Mirga.
Trenerzy próbowali znaleźć na to receptę. Zmieniali często ustawienie, taktykę. To mogło mieć wpływ na taką arytmię gry?
Nie wydaje mi się, aby to miało jakieś znaczenie. Bez względu na ustawienia umiejętności zawodników się nie zmieniają. Szukałbym przyczyn, gdzie indziej – mówi zawodnik.
cdn
źrodło: Biuro prasowe Nbit Gliwice